Powikłania po epidemii czarnej ospy przechodzą ludzkie pojęcie. Nagle, w stolicy Dolnego Śląska, na ulicach pojawiają się żywe trupy. Jak poradzić sobie z taką sytuacją? To prawdziwa pandemia. Książka „Szczury Wrocławia – Kraty” przedstawia fantastyczną wizję pandemii ludzi nieumarłych. Czy warto ją przeczytać?
Książka czy film – co poznajesz jako pierwsze?
Jest to drugi tom serii „Szczury Wrocławia”, napisana przez Roberta Schmidta. Akcja dzieje się w latach 60. po zakończeniu epidemii czarnej ospy. Okazuje się, że nadchodzi znacznie gorsza. Na ulice Wrocławia wychodzą żywe trupy, ludzie, którzy po prostu odradzają się po śmierci. Każdy, kto umrze, za chwile może przeobrazić się w zombie. Wrocław jest pełen odmieńców, a z nimi do walki stają komunistyczne władze. Do tego poznajemy próbę walki z zarażonymi funkcjonariuszy więzienia przy Klęczkowskiej z kapitanem Okrutnym na czele. Jest też trzecia płaszczyzna książki – wypuszczeni na wolność więźniowie i okrutni recydywiści tworzą swoją bandę i próbują zapanować nad miastem.
Książka jest mocno rozbudowana, przeciągnięta i zawiła. Mnogość nazwisk nie pomaga. Zaledwie w kilku fragmentach mocniej mnie wciągnęła. Niektóre akcje są zbyt szczegółowe. Pomysł fantasy jest całkiem ciekawy, ale za bardzo rozproszony. Autor w trakcie wprowadza też bohaterów, którzy w zasadzie są zbędni i zamiast uatrakcyjnić fabułę, moim zdaniem, psują ją.
Książka fantastyczna oparta na realiach komunistycznej Polski. Ukazuje tamtejszą władzę, metody zarządzania kryzysem, patologię więźniów. Pod tym kątem, jest ciekawie. Niestety, autor chyba za bardzo odjechał w pewnym momencie. Zamiast wciągać, fabuła zaczyna nudzić.