Jedziesz sobie autobusem, rozglądasz się i podglądasz co też robią współpasażerowie. Facet po lewej słucha muzyki, używając do tego telefonu. Dziewczyna obok przegląda na telefonie facobooka, lajkując wszystko jak popadnie. Głupia. Mężczyzna przy drzwiach czyta książkę. Opasłe tomiszcze drga na nierównościach drogi i zastanawiasz się, czy facet cokolwiek widzi. Ręka się męczy podtrzymując kilkukilogramową cegłę. Ale przynajmniej czyta. Robi coś, co ma sens.
Z uczuciem wyższości sięgasz do plecaka i wyjmujesz swój czytnik e-booków. Właściwie książka, którą czyta ten człowiek zainteresowała cię, wyszukujesz ją więc w internetowym sklepie i natychmiast przystępujesz do lektury. Ustawiasz sobie większe litery, żeby nie stracić niczego na wybojach i zagłębiasz się w lekturze. Ręka się nie męczy, bo twój czytnik waży dużo mniej niż jego książka. Ale on tego nie widzi. Nie zwraca uwagi, pogrążony w lekturze. Satysfakcja jest twoja, ale akcja właśnie zaczyna cię wciągać i zapominasz o satysfakcji. Liczy się już tylko treść powieści.
Wysiadacie razem. Jesteś górą, ale w jakiś sposób czujesz więź z tym obcym mężczyzną. Tylko dzięki Twojemu czytnikowi e-booków możesz czytać to samo co on, niby przez przypadek. Obiecujesz sobie częściej sprawdzać czy to co czytają inni może cię zaciekawić. W końcu, jeśli książka jest tak dobra, że warto męczyć się z papierowym wydaniem w niewygodnej komunikacji miejskiej, to z pewnością warto też ją ściągnąć.
Ja osobiście nie potrafię się skupić na czytaniu, gdy otacza mnie tyle bodźców, hałasu, co w transporcie publicznym.